niedziela, 29 listopada 2020

Rozdział VII (Zofia Pilarczyk)

      Po dłuższym okresie, kiedy siedzieliśmy w ciszy, każdy z uporem szukał dobrego rozwiązania i pomysłu, aby rozwikłać tą dziwną i skomplikowaną sprawę. W pewnym momencie przyszła wiadomość ze szpitala, że Meison czuje się lepiej, więc nie czekając zbyt długo, stwierdziliśmy jednogłośnie, że trzeba go wypytać, obiecać mu pomoc i przekonać do naszej szczerości. Do wykonania tego zadania wyznaczyliśmy Alison i Stalisa. Od razu wyruszyli do szpitala, po kilkunastu minutach znaleźli się na szpitalnym parkingu. Szybkim krokiem weszli do środka.

 - Zapytaj, w którym leży pokoju – powiedziała Alison.

       Nie zastanawiając się Stalis, podszedł do dyżurki i zapytał o młodego chłopaka o imieniu Meison, który został postrzelony jakieś 6 godzin temu. Zostaliśmy pokierowani do pokoju numer 67. Alison skłamała, że jest siostrą pacjenta, dlatego wpuszczono nas bez problemu. Po wejściu do wskazanego pokoju naszym oczom ukazał się zaskakujący widok. Łóżko było puste, okno szeroko otwarte, a zasłona mocno powiewała. Obok okna znajdowała się drabina przeciwpożarowa, która była rozłożona. Niedaleko drabiny stał samochód z włączonym silnikiem, do którego szybkim krokiem podszedł, a następnie wsiadł Maison. Po paru sekundach samochód odjechał. Niezwłocznie wybiegliśmy ze szpitala i wskoczyliśmy do swojego wozu.

 - Jedź za nimi, musimy go śledzić! – krzyknęła podekscytowana Alison.

      Wzięła telefon i natychmiast poinformowała resztę o zaistniałej sytuacji. Nikt nie spodziewał się, że Maison ucieknie ze szpitala. Widocznie bardzo się boi, kogoś lub czegoś. Kierowaliśmy się za czarnym autem. Kiedy podjechaliśmy bliżej, widać było dobrze, że w środku siedzi Maison i jeszcze jeden mężczyzna. Przejechaliśmy wśród świateł latarni i neonów prawie całe miasto, lecz prawdę mówiąc, nie planowaliśmy tej wieczornej wycieczki, ciągle informowaliśmy naszych kolegów, w jakim kierunku zmierzamy. Około dwudziestu kilometrów za miastem pojazd, który śledzimy skręcił w wąską, leśną drogę. Szczerze… nie uśmiechało nam się śledzenie dziwnych typów po lesie. Mieliśmy nadzieję, że nasza obecność nie zostanie zauważona, dlatego trzymaliśmy większy dystans, aby nie spostrzegli naszych świateł. Jechaliśmy tak przez las około dwudziestu minut pełni obaw czy nie zgubimy zasięgu w naszych telefonach. 

 - Patrz, tam po prawej! – Alison zauważyła mały domek, a przed nim zaparkowane auto, które śledziliśmy. Szybko wyłączyłem silnik i zgasiłem światła, ponieważ chcieliśmy zostać niezauważeni i obserwować, co stanie się dalej… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz